Niesamowity fart spowodował, że udało mi się zakwalifikować
do testowania automatycznej lokówki do włosów. Wysłałam zgłoszenie, ale byłam
pewna, że i tym razem, jak przy wszystkich fajnych testach, będę musiała obejść
się smakiem. Ale tu niespodzianka! Dostałam maila z potwierdzeniem udziału w
akcji. HURA! Później poszło już szybko, kurier przyniósł do domu paczkę, a w
niej zestaw startowy.
A więc do dzieła!
W zestawie oprócz lokówki był klips do odmierzania kosmyków,
czyścik i instrukcja.
Obsługa banalnie prosta, wystarczy wybrać kosmyk, umieścić w
urządzeniu, a urządzenie samo wciąga włosy. Stres, że włosy wkręcą się i
zostaną wyrwane, szybko minął, bo to po prostu niemożliwe. Okazało się że
lokówka jest bardzo delikatna i ani razu nawet nie pociągnęła. A gdy wzięłam za
duży kosmyk czy włożyłam jakoś krzywo urządzenie się po prostu wyłączyło. Po
kilku chwilach nabiera się wprawy i kręcenie jest naprawdę dziecinnie proste.
Urządzenie nagrzewa się w około 50 sek, a cala stylizacja
trwała 12 minut gdzie normalnie zajmowało mi to do 20-25 minut. Niesamowita
oszczędność czasu. Zazwyczaj tylko prostowałam włosy, a to zdecydowanie wymaga
więcej czasu i precyzji. Włosy po zabiegu są gładkie, jedwabiste i lśniące.
Można tu eksperymentować czasem nagrzewania, temperaturą i kierunkiem skrętu. U mnie 8 sek to romantyczne, delikatne fale, 10 to mocny skręt, a 12 to typowe loki- sprężynki. Z racji "opornych" włosów korzystałam głównie z najwyższej temperatury, a jeżeli chodzi o kierunek skrętu to stosowałam naprzemienny, bo fryzura zyskiwała na objętości i wyglądała bardziej naturalnie.
Dla mnie poważny minus to utrzymanie efektu. Próbowałam
utrwalać włosy na różne sposoby, ale są one raczej ciężkie, więc efekt
utrzymuje się 2-3 godziny. Z pewnością sporym minusem jest również cena, bo na
dzień dzisiejszy to około 550zł. Mimo wszystko, fajnie było spędzić razem ten miesiąc na testach. 😊
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz